Thank you for reading this post, don't forget to subscribe!
Wszyscy czekali, aż się ten dziwny rok 2020 wreszcie skończy. Większość się doczekała. Ja też. I oto mamy już Nowy Rok. Zaczyna się dobrze – miłościwie nam panujący wie, że Polacy lubią niskie podatki, więc dał nam na ten rok dużo nowych niskich podatków. Wie, że Polacy kochają Zenka Martyniuka, więc podwyższył abonament na radio i telewizję, dzięki czemu będzie można więcej Zenka Martyniuka oglądać i słuchać.
Skoro nam się ten rok tak pięknie rozpoczyna, strach pomyśleć z radością myślę, jak się dalej potoczy. Dobry nastój dodatkowo poprawiam sobie kawą na bogato, czyli z rumem i koglem moglem. Kawę tę wypiłam, kiedy tylko wróciłam zmarznięta z balkonu, z którego próbowałam wśród huku, smogu i smrodu dopatrzeć się sztucznych ogni podziwiałam sylwestrowy pokaz fajerwerków. Napój – czy raczej deser – ten pamiętam z czasów studenckich, kiedy po wyczerpującym egzaminie i bieganiu z koleżanką po salonach z sukniami ślubnymi, usiadłam padnięta w kawiarni i zastanawiałam się, czy będę miała siłę wstać. Po kawie z jajkiem i alkoholem nie tylko miałam siłę wstać, ale i na piechotę wrócić do domu. Dlatego dziś, zamiast szampana wybrałam wzmocnioną kawę, żeby mi dodała sił na ten Nowy – lepszy – Rok.
Kawa z koglem-moglem
(proporcja na 2 kawy)
2 żółtka
4 łyżki cukru trzcinowego
4 łyżki rumu lub innego mocnego alkoholu
Żółtka ubić z cukrem na gładką, pulchną masę. Do filiżanek wlać alkohol, następnie kawę parzoną tak, jak się lubi najbardziej (ja nieodmiennie espresso), a na kawę nałożyć kogel mogel. Rozkoszować się.
Wiem, zdarza się, jak choćby w moim przypadku, że nie ma komu wypić drugiej kawy. Wówczas można albo kogel mogel ucierać ręcznie z jednego żółtka, albo zrobić kogel mogel z dwóch jaj i dzieciom czy innym chętnym zafundować deser – bez kawy i alkoholu. Niech poznają jeden z najbardziej popularnych słodyczy PRL-u.