Świat zmienia się szybko, coraz szybciej. Sama dobrze pamiętam czasy sprzed telefonów komórkowych, a dziś smartfony dla młodzieży są tym, czym dla mnie laptop. Tymczasem kiedy porównuję szkołę, do której chodzą moje dzieci, widzę, że niewiele się zmieniła od czasów, kiedy ja byłam uczennicą. Owszem, język rosyjski został wyparty przez angielski, trudno o szkołę, która by nie miała zajęć na basenie i coraz więcej miejsca zajmuje informatyka… ale poza tym bez zmian. Albo inaczej — wprowadzone bez należytego przygotowania zmiany zostały cofnięte, kiedy tylko zdążyły okrzepnąć, więc pozostaje tylko czekać, aż do szkół publicznych powróci obowiązkowy rosyjski, a zajęcia z informatyki zostaną okrojone do niezbędnego minimum. Oczywiście, to co podoba się władzy, niekoniecznie podoba się rodzicom i uczniom dlatego ci z rodziców, których stać na szkoły bardziej zorientowane na ucznia: waldorfskie, montresorskie czy demokratyczne — rezygnują z posyłania dzieci do szkół publicznych. Coraz częściej też mówi się o tym, jak bardzo współczesne szkolnictwo jest przestarzałe, jak bardzo szkoła nie przygotowuje do życia.
Thank you for reading this post, don't forget to subscribe!Kiedy coraz głośniej mówi się o konieczności zmian w szkolnictwie, bo te, które zachodzą, cofają szkołę do czasów PRL-u, Mikołaj Marcela — pisarz, autor licznych książek dotyczących wychowania dzieci i wykładowca w swoich propozycjach zmian posuwa się o krok czy nawet kilka kroków dalej i w książce Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat sugeruje zniesienie obowiązku szkolnego. Ukazuje, jak wiele złego zrobiła szkoła, która nie przygotowuje ludzi do dorosłego życia, tylko do bycia trybikami korporacji oraz idealnymi konsumentami. Pisze o tym, jak bardzo nienaturalne dla dzieci jest siedzenie po kilka godzin w ławkach i jak nieefektywne jest nauka w klasach, złożonych z dzieci, które łączy tylko rok urodzenia, różni zaś wszystko inne, w tym poziom rozwoju emocjonalnego i intelektualnego. Wskazuje przykłady na to, że im „bogatsza” podstawa programowa, tym mniej dzieci zapamiętają. Podpierając się licznymi przykładami z literatury, filmu czy wprost z życia pokazuje, jak mocno szkoła unieszczęśliwia tych, których ma wykształcić. Jak zabija kreatywność, zdolność do samodzielnego myślenia i ciekawość świata. Przede wszystkim jednak, jak bardzo współczesne (choć nie tylko) szkolnictwo jest zaprzeczeniem oficjalnego zamysłu powszechnej edukacji: wyrównania szans w zdobywaniu wiedzy dzieci z ubogich rodzin.
Szkołę ukończyłam dawno temu i choć nie wspominam tamtego czasu z rozrzewnieniem, powiedzieć mogę, że miałam szczęście mieć lekcje z kilkoma nauczycielami/wykładowcami, którzy od uczniów/studentów jednak oczekiwali samodzielnego myślenia. Dlatego czasem, nawet gdy czytam coś, z czym początkowo trudno się nie zgodzić, zaczynam patrzeć na to krytycznym okiem. Tak jest na przykład, kiedy czytam, że:
Obecny w szkole rozkład zajęć i podział czasu, tak jak w zakonach, ma jeden zasadniczy cel: zdyscyplinować ciało i umysł. Szkoła korzysta również z ćwiczeń, które wywiedzione są z religii i nią zainspirowane. Ćwiczenia z pisania tak, by nie wyjechać poza linie w zeszycie, kolorowanie tak, by nie przekroczyć konturu obrazka […]
Nie przeczę, że takie mogły być pierwotnie intencje ćwiczeń dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym, ale od jakiegoś czasu czytałam też, jak duże znaczenie w rozwoju dziecka ma tzw. motoryka mała. Kiedy więc prowadziłam swoje dziecko do logopedy, bo miało (delikatnie mówiąc) duże problemy z mową, jedną z pierwszych rzeczy, jakie musiało robić dziecko na tych zajęciach, było kolorowanie. Były też takie (nudne i monotonne) czynności jak nawlekanie koralików na sznurek. Ćwiczenia z mowy pojawiły się dopiero w drugiej kolejności. Czyli to całe kolorowanie bez wychodzenia poza linie i pisanie tak, by mieścić się w liniaturze, nie jest tylko sadystycznym ćwiczeniem dzieci w samodyscyplinie. Ma swoje konkretne uzasadnienie.
Nie do końca zgadzam się też z Marcelą co do tego, że dzieci są z natury dobre. Kiedy czytam o tym, jak dziesięć lat po wydaniu przez Williama Goldinga Władcy much, zdarzyła się sytuacja zbliżona do opisanej w powieści i sześciu nastolatków znalazło się na bezludnej wyspie, tylko w przeciwieństwie do bohaterów literackich, świetnie sobie poradzili, ponieważ umieli współpracować ze sobą, nadal wierzę, że wypadki mogły się potoczyć tak, jak je opisał brytyjski pisarz. Po prostu wiem, że różni ludzie różnie się w różnych sytuacjach zachowują. Acz zdaję sobie sprawę z tego, że wpływ na zachowanie bohaterów Goldinga, mogła mieć szkoła. Zdecydowanie bardziej opresyjna i nastawiona na rywalizację niż ta, do której chodzili opisani przez Marcelę chłopcy.
W sumie mogłabym polemizować z kilkoma innymi tezami Marceli, ale nie zamierzam analizować książki punkt po punkcie, rozdział po rozdziale i ustosunkowywać się do każdej zawartej tezy, bo trochę dużo miejsca by to zajęło. Generalnie, Marcela wierzy, że likwidacja szkół wszystkim by wyszła na dobre, ja zaś mam co do tego wątpliwości. Znam zarówno ludzi, którzy dobrze sobie radzili w szkole i później w życiu zawodowym, jak i takich, którym ze szkołą było nie po drodze i też dali sobie w życiu radę. Co do jednego zgadzam się z nim natomiast w stu procentach: współczesna szkoła nie przygotowuje dzieci do życia nie tylko zawodowego, nie przygotowuje dzieci do życia w ogóle, ponieważ nie nadąża nie tylko za przemianami technologicznymi, czy zmianami na rynku pracy, ale i obyczajowymi. Problem w tym, że zbyt wiele osób zainteresowanych jest istnieniem obecnego status quo, bym mogła uwierzyć, w jakiekolwiek głębsze przemiany w szkolnictwie. Na wypadek, gdybym się jednak myliła, będę pisać o tego typu literaturze — niech dyskusje o szkolnictwie będą coraz częstsze, zwłaszcza jeśli nie ograniczą się tylko do negowania tego, co jest, ale i pokazywania tego, jak by mogło być czy jak być powinno. A to właśnie w swojej książce czyni Mikołaj Marcela.
Mikołaj Marcela, Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat
Wydawnictwo Znak, Kraków 2021