Cyrk nigdy mi się dobrze nie kojarzył. Najsilniejsze wspomnienie to zaduch w namiocie, wzmagany przez woń zwierząt. I do tego nieśmieszne żarty klaunów. Zdecydowanie lepiej wspominam tańczące fontanny, oglądane przy różnych okazjach czy wrocławską fontannę multimedialną. Dlatego jak zauważyłam afisze reklamujące cyrk wodny Waterland, postanowiłam dać mu szansę. A raczej sobie dać szansę na odczarowanie nie najlepszych wspomnień z cyrku.
Thank you for reading this post, don't forget to subscribe!
Pierwszym, co – poza ceną biletu – rzuciło się w oczy, a raczej w nos, to to, że w namiocie – pomimo stanowczo za wysokiej temperatury na zewnątrz, nie było takiego zaduchu, jakiego się spodziewałam. I – oczywiście, z przyczyn obiektywnych – nie było czuć woni zwierząt. I fontanna pośrodku namiotu zapewniała wrażenie świeżości.
Sam występ niewiele się różnił od tradycyjnych występów cyrkowych. Były więc pokazy akrobatów, iluzjonistów, tańce z ogniem i innymi rekwizytami oraz klaun. Ten ostatni „zabawny” w typowym dla klaunów stylu, czyli niektóre dzieci na widowni dobrze się bawiły, ja – niekoniecznie. Poza tym zdecydowanie nie przypominał Pennywise’a – ani tego, z serialu z 1990 r., ani tego z nowszych ekranizacji powieści Stephena Kinga. Morderczych klaunów z kosmosu też nie. Czyli, jeśli idzie o występ klauna – nie było ani szczególnie śmiesznie, ani tym bardziej – demonicznie. Ale w końcu ktoś musiał zajmować publiczność, kiedy główni artyści przygotowywali się i arenę do kolejnych występów.
Pokazy iluzjonistów nie polegały na krojeniu asystentek, tylko na grillowaniu, ewentualnie rozmnażaniu przez grillowanie tychże. Czyli wchodziła do skrzyni jedna pani, po przypaleniu jej płonącymi pochodniami wychodziły już dwie. Niby wiem, że to wszystko iluzja, ale lubię na to patrzeć i nie próbuję dojrzeć, jak to w rzeczywistości wygląda. Wolę, żeby pozostało dla mnie magią.
Skoro jednak to cyrk na wodzie, to i bez tańców na wodzie i w wodzie obejść się nie mogło. I bez skoków na sieć rybacką niczym na trampolinę. Cyrkowcy mieli więc o tyle lepiej od swoich kolegów z tradycyjnych cyrków, że mogli się trochę ochłodzić – nawet jeśli nie pływali w basenie, mogli orzeźwić twarz wodą z fontanny.
Nie będę twierdzić, że fontanna w niczym nie ustępowała tym, którymi zachwycałam się swojego czasu, ale też i nie ona tu była główną atrakcją. Była tłem dla niektórych występów i elementem innych i raczej nie miała za zadanie wyręczać czy przyćmić cyrkowców. W każdym razie tłem była bardzo efektownym.
Gdybym powiedziała, że występ mnie zachwycił – przesadziłabym. Podobał mi się jednak wystarczająco, żeby nie żałować wydanych pieniędzy. I z pewnością podobałby mi się bardziej, gdyby na zewnątrz (a tym samym i wewnątrz namiotu) nie było tak morderczego upału.