Polska jest na drugim miejscu w Europie pod względem samobójstw dzieci. Wyprzedzają nas tylko Niemcy, ale tam jest dwa razy więcej ludzi.
Thank you for reading this post, don't forget to subscribe!
Zdania te przewijają się kilkakrotnie w książce Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci, w której dziennikarze: Witold Bereś i Janusz Szwertner próbują dociec, kto lub co ponosi odpowiedzialność za taki stan rzeczy.
Historia Szram zaczęła się od opublikowanego na Onecie reportażu Miłość w czasach zarazy. Janusz Szwetner opisywał w nim historię miłości Wiktorii, która czuła się Wiktorem i mającego problem z określeniem swojej orientacji seksualnej Kacpra. Zaszczuty przez środowisko Wiktor skoczył pod pociąg metra, Kacper z trudem przetrwał pobyt na oddziale dziecięcej psychiatrii i dziś próbuje żyć normalnie.
Dalsza część Szram to reakcje ludzi na Miłość w czasach zarazy oraz opisy innych przypadków dzieci, które miały nieszczęście zetknąć się z systemem psychiatrii w Polsce. I reakcje ludzi na owe inne przypadki. Te reakcje są cenne, pokazują bowiem, jak przeciętny człowiek, którego problem nie dotyczy, odbiera zaburzenia seksualności dzieci. Cieszy, że opinie są różne, nie tylko zbliżone do tych, które reprezentuje Kościół Katolicki i związane z nim ugrupowania polityczne.
Szukając odpowiedzi na problem samobójstw wśród dzieci i młodzieży, reportażyści nie wskazują palcem w jednym konkretnym kierunku. Opisują szpitale psychiatryczne, w których dzieci uczą się jak zadawać sobie ból, w których nie dostrzega się przemocy seksualnej dokonywanej na pacjentkach, w których dzieci – o ile nie dostają jedzenia od rodziców – są niedożywione i w których brakuje personelu. Zarówno medycznego jak i tego odpowiadającego za czystość.
Szpital to jednak ostateczność i zdarza się, że mimo jego niedoskonałości, dziecko musi się tam znaleźć. Nim jednak trafi do szpitala, styka się z mową nienawiści. A styka się z nią wszędzie: w kościele, który nie toleruje odmienności; w szkole, która promuje siłę, więc problemem nie są agresywni uczniowie, tylko ci, którzy tę agresję wywołują; w Internecie, który promuje skrajne wypowiedzi; w radiu i telewizji, gdzie politycy szczują na wszystkich, którzy nie pasują do ich wizji prawdziwego Polaka.
Teoretycznie przed wpływem otoczenia powinni chronić dziecko rodzice. To w domu rodzinnym dziecko powinno znaleźć zrozumienie i wsparcie. Niestety, rodzice, nawet jeśli nie mają złych intencji, często nie zauważają problemów psychicznych dziecka, nie mają bowiem skąd wiedzieć, czym objawia się depresja. Często też nie dopuszczają do siebie, że moje dziecko może być chore psychicznie. A nawet jeśli dostrzegą problem, nie mają gdzie szukać wsparcia, bo jednak łatwiej prosić o pomoc, gdy osoba bliska choruje na raka lub inne „prawdziwe choroby”, a nie ma „jakieś fanaberie”.
Obraz malowany przez Beresia i Szwertnera przygnębia. Nie widać bowiem nadziei na poprawę polskiej psychiatrii, mowa niektórych polityków i przedstawicieli Kościoła Katolickiego nie łagodnieje a problemy psychiczne, mimo licznych kampanii uświadamiających, wciąż pozostają tematem tabu. A nawet jeśli nie – dostęp do psychologa czy psychiatry jest mocno utrudniony, głównie z powodu niedoboru tych specjalistów.
Szramy mogą wstrząsnąć. Przynajmniej ludźmi, którzy wcześniej nie interesowali się stanem psychiatrii dziecięcej w Polsce, których dzieci nie mają takich problemów. Choć opisano tu wiele przypadków, z lektury utkwiło mi w pamięci dużo więcej niż z Żyletkę zawsze noszę przy sobie. Choć obie pozycje skłaniają mnie do jednej refleksji – z uwagi na słabość systemu psychiatrii i promowanie mowy nienawiści, która z domów, z telewizji i internetu przenosi się do szkół, warto poświęcić czas własnym dzieciom. I dawać im jak najwięcej wsparcia. Może wtedy uda się uniknąć najgorszego i choć trochę zmienić ten świat w miejsce bardziej przyjazne.